Mój blog to głównie tematyka elektroniki i nowych technologii, ale jestem też fanem kina. Oglądam dużo i często i myślę, że wyrobiłem sobie już gust, ale też obiektywizm pozwalający mi na odpowiednie oceny filmów. Postanowiłem rozpocząć nową serię krótkich artykułów na temat niedawno obejrzanych filmów. Krótkich recenzji, w których nie będę spoilerował i zbytnio zanudzał. Oczywiście w większości będą to wybrane tytułu, które ja osobiście mógłbym polecić. Nie tylko nowości, choć zapewne w większości. Postaram się podawać Wam ciekawe propozycje, dodając własne zdanie o filmie. Innymi słowy: polecać i ewentualnie przygotowywać na seans. Nie wszystko, co obejrzę, będę recenzował. Tylko wybrane pozycje, które mogą zaciekawić lub są w danym czasie w trendach.

Irlandczyk Netflix
foto: netflix.com

Irlandczyk Martina Scorsese

Zacznijmy od tego, że Irlandczyka przygotowano specjalnie dla platformy Netflix. Martin Scorsese nie mógł jednak pominąć możliwości pojawienia się z filmem na Oscarach, więc zanim przedstawiono go w internetowym streamingu, zadebiutował na srebrnym ekranie. Takie są wymogi amerykańskiej akademii, więc trzeba było zachować formalności. W Stanach Zjednoczonych odbyło się to 1 listpada, natomiast na Netflixie premiera odbyła się 26 dni później. W polskich kinach przedpremierowe pokazy zorganizowano 22.11.2019. Zdecydowana większość z nas czekała na dostęp do produkcji w ramach opłacanego abonamentu. Netflix rzadko chwali się wynikami oglądalności swoich tytułów, ale Irlandczyk był jednym z wyjątków. 11 grudnia podano, że tytuł obejrzało ok. 27 milionów użytkowników. Ja odczekałem z oceną jakiś czas, by postarać się o przemyślaną ocenę.

Na razie krótki akapit o oczekiwaniach. O dziele (mówię to wstępnie, bo zwykle tak można mówić o kolejnych filmach Martina Scorsese) było głośno już kilka lat temu. Pamiętam, że reżyser zapowiadał, iż ma nadzieję stworzyć kolejne kino gangsterskie z gigantami Hollywoodu. Zaskoczeniem była współpraca z Netflixem. Na szczęście pieniądze nie były tu przeszkodą (120 mln $), a swoje robi popularność platformy. Większość fanów De Niro, Pacino i Pesci’ego zacierała ręce i szykowała się na spektakularny seans. Oczywiście wszystko było umiejętnie podgrzewane. Na każdy film Scorsese czeka się, jak na kolejną produkcję Tarantino. W każdym razie, ja czekałem.

Młodzi De Niro, Pacino i Pesci

Nie ma co ściemniać. Większość z nas przyciągnęła do Irlandczyka obsada oraz reżyser. Robert De Niro, Al Pacino i Joe Pesci to weterani kina gangsterskiego i jedni z bardziej kojarzonych z ról mafiozów. Problemem był jednak wiek aktorów. W dzisiejszych czasach to jednak nie problem. Odpowiednie CGI i można odmłodzić każdego. Tak odmładzano Johnnego Deppa, czy Brada Pitta. Problem jednak w tym, że w przypadku wielkiej trójcy patent ten wyglądał nieco dziwnie, zwłaszcza dla tych, którzy pamiętają aktorów z ich młodych lat. W filmie zastosowano inną metodę odmładzania. Miała ona nie ograniczać warsztatu aktorów. Markery i inne rozwiązania wygładzania zmarszczek zwykle przeszkadzają w odgrywaniu roli i psują ostateczne efekt.

Martin Scorsese wykorzystał system trzech kamer oraz specjalną pracę światłem, by w postprodukcji dało się wyciągnąć co możliwe bez utraty mimiki twarzy. Dwie kamery rejestrowały obraz dla studia graficznego, a sam reżyser dysponował jeszcze czujnikami podczerwieni. Ostatecznie użyto też ze scen z „Chłopców z ferajny” (De Niro miał tam 46 lat). Jak to wszystko wyszło? Pozostawię ocenię widzów. Oko przyzwyczaja się do obrazu, więc z czasem zapominamy o efektach specjalnych. Dużo gorzej było z ruchem aktorów. Nie ukrywajmy, że całe trio zbliża się do osiemniedziątki. Widać to po ich ruchach, podobnie jak u Clinta Eastwooda. Tu trzeba po prostu docenić poświęcenie aktorów i zaakceptować, że sposób ich chodu jest charakterystyczny i adekwatny do wieku. Wspominamy o tym tylko dlatego, że trochę wpływa to na ostateczny odbiór bezwzględnych członków mafii. Moim zdaniem nalepiej pod tym względem wypadł Joe Pesci i to zarówno jako młodszy, jak i staruszek.

Prawdziwa historia Irlandczyka

„Irlandczyk” to ekranizacja mafijnej historii na podstawie książki „Słyszałem, że malujesz domy…” Charlesa Brandta. Słowa te padają zresztą w trakcie filmu kilkukrotnie, nawiązując do oryginału. Gra słów oznacza oczywiście zabójstwa, które powodowały zabrudzanie ścian krwią. Przekazem podzielił się już w wieku starczym sam Frank „Irlandczyk” Sheeran, z którego perspektywy przedstawiane są wydarzenia filmu. Nie nazwałbym tego biografią. Raczej rodzajem ostatniej spowiedzi. Frank wypierał się prawie wszystkich zarzutów przez całe życie, ale finalnie „zmiękł”, gdy nie musiał nikogo chronić. Martin Scorsese przedstawił nam brutalny świat mafii, a głównie konflik Jimmego Hoffy (Al Pacino) oraz Russella Bufalino (Joe Pesci), a także pośrednika i mediatora, jakim był sam Frank Sheeran.

„Irlandczyk” był najciekawszą z postaci, bo to od niego zależało bardzo wiele. Cieszył się zaufaniem obu stron, więc musiał lawirować i łagodzić sprawy wielokrotnie. Człowieka oddanego i lojalnego, ale stojącego między młotem a kowadłem. W sytuacji prawdziwie tragicznej, choć mało kto śmiałby w ogóle nazwać tak sprawy mafijne. W tym świecie nie ma sentymentów. Film jest dramatem krymilanym, który skupia się właśnie na gangsterskich relacjach i dylematach. Z racji tematyki, nie mogło w nich zabraknąć brutalności. Ta jednak, moim zdaniem, jest ograniczana do minimum. Ma tylko wprowadzić w klimat, natomiast większość spraw toczy się wokół koneksji. Seans jest długi, więc długie dialogi dają się trochę we znaki. Wielu widzów uznaje, że film nie jest trochę przegadany. Prawie 3,5 godziny rozmów to naprawdę wymagające wyzwanie. W ten sposób przekazano światu dokumentację Franka Sheerana, dzięki czemu możemy ocenić wiele wątków, które sięgały nawet związków z rodziną Kennedych. Robert F. „Bobby” Kennedy był tu nawet prokuratorem generalnym USA, który walczył z mafią. Brat amerykańskiego prezydenta został ponoć obsadzony na tym stanowisku politycznie. Fani tamtych czasów powinni być zadowoleni z szansy obejrzenia pewnych scen od strony historii Stanów Zjednoczonych.

Poniżej pomysł jednego z twitterowiczów na podział „Irlandczyka” na epizody. Ułatwienie dla osbów, które nie skoncentrują się na wszystkim przez bite ponad 200 minut:

Irlandczyk – podsumowanie

Czekałem na Irlandczyka dosyć długo, a zwykle, jak czego się wyczekuje, to i ocena jest surowsza. Myślę, że tak jest z moim odbiorem filmy Martina Scorsese. Spodziewałem się troszkę innego dania, ale tym zaserwowanym nie pogardziłem. Produkcja była mocno pompowana, a pozostał pewien niedosyt. Było brudno i krwawo, ale momentami trochę nudno. Jest lekkie rozczarowanie, ale nie żałuję poświęconego czasu. Wydaje mi się, że tak długi materiał można było spokojnie przedstawić w formie serialu. Kto wie, może Netflix zaskoczy podobnym krokiem do „Nienawistnej ósemki”, której dołożono niepublikowanych ujęć i wprowadzono do platformy w postaci kilkuodcinkowej serii.

„Irlandczyk” jest inny od reszty filmów o mafii. Dojrzalszy? Mniej więcej te same sprawy, co zawsze (głównie porachunki), ale w trochę innym wydaniu. Jest relacja zza kulisów gangsterskiego światka, odpowiedni aktorzy, a także rzeczywiste odniesienie do tajemniczego zaginięcia legendarnego przywódcy związków zawodowych (Jimmy’ego Hoffy), ale miałem wrażenie, że oglądam film trochę z przymrużeniem oka z powodu gry aktorskiej. Możliwe, że zabrakło w produkcji więcej energii, ale nie wiem, ile można wymagać od niemal 80-letnich aktorów. Po seansie są jednak chwile refleksji, jak i potrzeba odpoczęcia od przekazu. Głównie z racji dłużenia się całości. Film Scorsese został pozytywnie oceniony przez krytyków i dostał sporo nominacji. Ciekawe jak będzie podczas Złotych Globów i oscarowej gali. Moja ocena: 7-/10.

Następny w kolejce: Ad Astra