myFlow tampon

Znów zaczynam wpis od tego samego stwierdzenia: wszystko (WSZYTKO!) zaczyna flirtować z inteligentnymi opcjami, które mają poszerzyć swoje możliwości o aplikację na smartfon z wykorzystaniem czujników. Czy kobiecy tampon też musi iść w tym kierunku? Od razu ostrzegę Panów – to wpis specjalnie dla pań. Na blogu nie raz zajmowałem się wyrobami o równie dziwnych rozszerzeniach, więc mnie już nic nie zdziwi. Era smart przedmiotów taka jest. Na początku sobie drwimy, potem jednak zauważam jakiś sens. Projekt my.Flow tak właśnie brzmi. Czyżby kolejna generacja wsparcia dla pań w tych trudnych dniach?

W jaki sposób tampon może być inteligentny? Przyznacie, że brzmi to absurdalnie. Startup my.Flow zajął się poważnym tematem, bo przecież jest to normalna, fizjologiczna sytuacja, która obejmuje wszystkie kobiety. Producent stwierdził, że jego gadżet może wszystko poprawić, a ma na myśli również kobiece samopoczucie. Może nie zlikwiduje zdenerwowania, ale postara się je zmniejszyć, a wszystko przez współpracę z sensorami. my.Flow jest określane jako monitoring dla tampona i tutaj pewnie większość czytelniczek już wie o co chodzi.

myFlow

Tampon z Bluetooth i sensorami? Dobrze czytacie. Projekt pozwala na sparowanie go z apką na smartfon, więc czujniki przekażą informacje w formie powiadomienia – daje sygnał do wymiany. Tyle i aż tyle.  Wierzcie lub nie, ale jest to już druga generacja produktu. Pierwsza zmuszała do umieszczania elektroniki w sobie, w nowej koncepcji ten dyskomfort przeniesiono do klipsu do spodni (łączącego się z tamponem przewodowo). Pewnie „konstrukcja” jest łatwa do wyobrażenia. Coś za coś. Zewnętrzny modulik przesyła odczyty do aplikacji i w ten sposób panie zyskują pewność kontroli (chyba jest w nim nawet sygnalizacja wibracjami). Generalnie chodzi o jeden cel: unikanie kłopotliwych, wstydliwych niespodzianek.

No i jest ta aplikacja… W niej można regulować sobie procentowe wskaźniki dla ostrzeżeń. Oznacza to, że panie mogą sobie zaprogramować notyfikacje. Przy okazji cały system zbiera dane regularnie, więc my.Flow jest także gadżetem do monitorowania okresu. Żyjemy w dziwnych czasach, więc informacji na temat „wynalazków” tego typu będzie przybywać. Ktoś się tym musi zająć, bo w zasadzie produkty takie są może obiektem drwin, ale w praktyce większość z badanych kobiet chciałaby wyposażyć się w my.Flow. Przez media projekt określany jest jako kontrowersyjny, ale odkąd w TV i radio notorycznie lecą reklamy jakichś maści i o florze bakteryjnej (i innych określeniach) to tematyka ta staje się mniej szokująca. Jakoś i te produkty muszą się sprzedawać. Tylko czy muszą to robić tak nachalnie? Zszedłem na inny temat, ale strasznie mnie to denerwowało, a jest okazja żeby się wypowiedzieć :P.

źródło: trackmyflow.com via gizmodo.com