Niewielkie lokalizatory to chętnie kupowane gadżety. Ich możliwości zwykle są podobne, więc wybór praktycznie żaden – no poza designem. Pojawiają się w przeróżnych wariantach: np. dla pojazdu, dla dziecka, czy nawet dla czworonoga. To chyba trzy najczęściej monitorowane sytuacje. Chcemy uchronić każde przed zniknięciem. Na Kickstarterze pojawił się podobny model, ale o bardziej ogólnym przeznaczeniu i z niego ciekawszym systemem śledzenia. Oczywiście będzie on współpracował ze smartfonem i specjalną aplikacją, co staje się powoli standardem.

Iota to niewielki modulik, który posiada zdecydowanie większy zasięg niż jego rywale. Do tego nie ma żadnych miesięcznych opłat za usługę, czego zbytnio nie lubimy, ale godzimy się, gdyż mimo wszystko są to grosze w porównaniu do strat jakie możemy ponieść. Przede wszystkim trzeba od razu zauważyć, że produkt ten nie opiera się na standardowej sieci GSM. Całość polega na umieszczeniu w domu jednego elementu zestawu, a wykorzystanie do monitorowania drugiego (tego ruchomego). Zamiast otrzymywać bezpośrednią lokalizację z GPS, Iota będzie komunikować się radiowo na dalekie odległości wewnątrz sieci.

Przez użytkowników tworzona jest sieć, co ma zwiększyć szansę na szybką lokalizację zguby (która oczywiście jest wyposażona w modulik). Im większa sieć, tym lepiej. Projekt typowo społecznościowy. Najgorsze w takim podejściu jest to, że sieć musi być możliwie gęsta. Sam producent zauważa, że: „jeśli każdy rower, piesek, czy dziecko posiadałoby taki moduł”, wtedy odszukiwanie byłoby banalne, łącznie z szybką lokalizacją i monitorowaniem pozycji. Pytanie tylko, czy komuś wreszcie uda się przekonać na tyle dużo grupę użytkowników, by system zadziałał tak, jak ma działać w teorii.

Wewnątrz Iota znalazło się sporo sensorów i modułów. GPS, przycisk do alarmowania, Bluetooth, własny system radiowy (902-928MHz w USA), akcelerometr, głośniczek, czy nawet czujnik temperatury. GPS potrzebny jest głównie do pierwszego zlokalizowania pozycji. Potem wykorzystywane jest połączenie radiowe i Bluetooth. Pozycję oraz zasady geofencingu (czyli programowania informacji na temat pojawienia się w wyznaczonych strefach) ustawiamy w aplikacji na smartfony. Jedna domowa stacja ma zasięg nawet do 8 mil (średnica), więc całkiem sporo, by pokryć nią spory obszar przy niewielkiej liczbie sztuk (Iota Home Base). Umieszczamy ją gdzieś przy oknie.

Ten element łączyć ma się z domowym Wi-Fi, gdzie dane napływają do chmury. To cała idea. Info jest zbierane lokalnie – radiowo. Potem zlokalizowany przez domowy moduł któryś z tych poruszających się, wysyła sygnał do aplikacji zainteresowanego, przez obcą stację. Chodzi o sieć i współdziałanie. Tak mamy monitorować „otagowany” rower, laptop, dziecko, psa (specjalna obroża), czy samochód (i wiele innych). Iota jest wodoodporny, więc przystosowany do zewnętrznych warunków. Bateryjka ma wystarczać na „miesiące” użytkowania. Cały system jest banalny w działaniu. Wszystko działa w prosty sposób – największym problemem jest gęstość sieci. Wystarczy jednak, że co któryś dom posiadałby takową stację, a zainteresowani swoje lokalizatory i już można niedrogo śledzić swoje rzeczy.

Z zasięgiem o promieniu 2-4 mil, możliwe jest pokrycie miasta wielkości całego San Francisco tylko 10 modułami. Pytanie tylko, czy nie będzie to wykorzystywane do ukrytego śledzenia i nadużywania? Cena startowa w kampanii to 99 dolarów (połowa przyszłej ceny). Jak sądzicie, projekt do zrealizowania?

źródło: Kickstarter